POST Z KATEGORII:

Ile razy dziennie możesz usłyszeć „mamo” zanim wybuchniesz…?

Ile razy dziennie możesz usłyszeć „mamo” zanim wybuchniesz…?

Będąc w ciąży, marzysz aż urodzi się ten mały człowieczek i zostaniesz MAMĄ. Nie możesz się doczekać aż ktoś będzie mówił do ciebie „mamo”.  Zostajesz nią, chcesz być najlepszą, najmądrzejszą, najważniejszą i w ogóle naj. Starasz się, myślisz o sobie- jestem mamą, super! Boszzzz, jaka duma mnie rozpiera! Matka, mama, mamusia, mamunia, mamuniuniusiunia….
Zaczynasz nawijać do dziecka- a gu gu, powiedz mama. No powiedz ma-ma.
I tak milion razy dziennie. Aż w końcu doczekałaś się- jest pierwsze ‘mama’. Są łzy wzruszenia, radość, skakanie pod sufit, telefon do męża, teściowej, bratowej. A później się zaczyna…

-„Mamo, mamo, mamo, mamusiu, mamo, nooo mamo”
– Słucham?
– Zbudowałem robota.

_____

-Mamoooooo!
-Tak?
-A nic, tak sobie wołam.
_____

-Mamo idę siku.
-Mamo, patrz jak buduję.
-Mamo, widziałaś jak tutaj położyłem auto?
-Mamo, chcę…
-Mamo, nie chcę…
-Mamo odkręć mi.
-Mamo, mamo, mamo, mamo.

Kiedyś próbowałam liczyć ile razy w ciągu godziny pada to słowo ale po pierwszej setce mi się odechciało. Rozumiem, że matka jest dla dziecka najważniejsza. Że relacja matki z dzieckiem jest cenna i kształtuje całe jego życie. Wiem, że dziecko potrzebuje matki. Ale poprawcie mnie jeśli się mylę- nasze dzieci wołają nas nawykowo! Czy trzeba, czy nie trzeba, pierwsza myśl „mamo”. Coś spadnie, woła mamę. Coś nie wychodzi, woła mamę. Coś chce sięgnąć, woła mamę. Zanim pomyśli, że może sam sobie poradzić już zdąży wypowiedzieć to magiczne słowo. A co robi rodzicielka? Biegnie z odsieczą! Czasami, pod koniec dnia myślę, że jak jeszcze raz usłyszę „mamo” to wyskoczę przez okno. Tylko wiecie co? To moja wina. Zawsze i od zawsze reagowałam na każde wołanie. Matki tak po prostu mają. Mężczyźni mniej. Oni nie pójdą, gdy nie ma takiej konieczności. Nie zerwą się z kanapy na każde „tato”, tylko dlatego, że dziecko twierdzi, że nie może czegoś sięgnąć. Prędzej odkrzykną „spróbuj!” albo „ja też nie wiem jak to zrobić”. Jaki jest efekt? Następnym razem dziecko zawoła dopiero jak samo już polegnie. Albo zawoła mamę, bo ona na pewno pobiegnie.

Dramat, istny dramat.
W pewnym momencie dochodzisz do momentu, gdy na ukochane i wyczekiwane niegdyś słowo „mamo”, dostajesz ataku szału. Bo uwiesi się takie dziecko na tym jednym słowie i w kółko woła. A ty czujesz jak z każdą minutą rośnie ci napięcie i od wybuchu dzieli cię tylko kilka sekund. Zwłaszcza gdy owe dziecko siedzi np. obok swojego taty a woła ciebie, żebyś mu złączyła jakąś część w robocie, bo mu się nie udaje.

Ja wtedy robię się zła. Na dziecko, że ciągle tylko „mamo”. Na siebie, że nie umiem ignorować tego jak wołają i nie potrafię selekcjonować realnej potrzeby dziecka od nawykowego pokrzykiwania i informowania mnie o każdym ruchu. Pociesza mnie tylko fakt, że to nie jest problem jednostkowy i że nie tylko ja popełniłam takie błędy wychowawcze. Wiem z pewnego źródła, że nie tylko moje dzieci tak się nauczyły, że ze wszystkim biegną do mamy.

Bardzo chciałabym mieć dla was garść dobrych rad, jak sobie poradzić z takim małym kleszczem. Ale niestety nie mam. Próbowałam tłumaczyć, żeby zwracali się do mnie jak naprawdę czegoś potrzebują. Żeby najpierw sami spróbowali odkręcić/zdjąć/zamknąć zanim będą prosić o pomoc. Żeby zastanowili się czy na pewno muszą użyć słowa „mamo” średnio co 20 sekund, w każdej sytuacji. Chciałam im pokazać jakie to upierdliwe i sama zaczęłam co kilka sekund ich wołać bez powodu. Było trochę śmiechu, później ich złość. Ale nijak nie przełożyło się to na zmniejszenie natarcia na mnie.
Ignorowanie nie jest najlepszym pomysłem, bo nie chcemy żeby dziecko się od nas odwróciło i myślało, że nie jesteśmy dla niego dostępni, gdy nas potrzebuje. Chcemy tylko by bardziej racjonalnie używało słowa „mamo”. Bo niby tacy samodzielni, niby potrafią sami się ubrać i zdecydować co chcą zjeść. A nie potrafią sami przejść kilku kroków, żeby nie zawołać matki, chociażby po to, by sprawdzić „łączność”.
Z jednej strony cieszę się, że są ze mną tak związani. Z drugiej jestem zmęczona tym, że co chwilę ktoś coś ode mnie chce. Zwłaszcza kiedy tak naprawdę nic nie chce, poza zawracaniem tyłka.

Znacie jakieś magiczne sposoby na takich „mamo, mamusiów”? Moja przyjaciółka mówi, że trzeba było oduczać i przekierowywać na słowo „tato”, gdy tylko zaczęli mówić. Jest to jakaś myśl… Niestety u nas już za późno na jej zastosowanie. I wiem, że zaraz powiecie, że za kilka lat będziemy za tym tęsknić. Pewnie macie rację. Jak moje dzieci pomachają mi, wybiegając na kolejną imprezę, będę z sentymentem wspominać te czasy, gdy wisieli na mnie jak na choince. Tymczasem jednak przydałby się jakiś złoty środek.

3 komentarze
  1. Zwykła Matka

    Prawda? Tyle czekałysmy na to słowo, a teraz często wywołuje u nas gęsią skórkę :) Czasem to mamo, gdy jest ot tak, dla zawołania, najbardziej irytuje :)

    Odpowiedz
  2. Agnieszka

    No doslownie czytam o naszej rodzinie. W 100% tak samo :/

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *