POST Z KATEGORII:

Nie lubię dzisiejszej szkoły

Nie lubię dzisiejszej szkoły

Moją osobistą edukację w szkole podstawowej wspominam jako lekki i przyjemny czas w życiu. Nie pamiętam (zwłaszcza w tych pierwszych klasach) stresu, kartkówek, siedzenia godzinami nad zadaniami domowymi albo presji zdobywania dobrych ocen. Do szkoły chodziło się z przyjemnością, uwielbiało swoją panią. Miało się jedną, góra dwie książki i zeszyt. Nauka była ciekawa, przyjemna i nie było jej więcej niż dziecko było w stanie opanować.

Cóż więc stało się przez te kilkadziesiąt lat z edukacją w naszym pięknym kraju i dlaczego te zmiany poszły w absolutnie złą stronę? Na to pytanie zapewne wielu chciałoby znać odpowiedź. Naprawdę jako mama, jako były uczeń i jako nauczyciel w spoczynku chciałabym wiedzieć- dokąd to wszystko zmierza?!

Oceny, oceny, najważniejsze są oceny

Pierwsza rzecz, której całkowicie nie rozumiem w klasach 1-3 jest ocenianie! Od lat odchodziło się od tego. Po to wprowadzono oceny opisowe, po to były wymyślane systemy buziek, chmurek i innych pieczątek. Tymczasem co chwilę na Librusie pojawiają się oceny, w zeszycie są oceny, w książkach są oceny. Super jak to są szóstki albo piątki. Gorzej jak pojawiają się jedynki, dwójki albo trójki. Jeśli komuś się wydaje, że taka ocena daje motywacje do dalszej nauki to… nie daje! Nie wiem o co chodzi z tą presją ocen. Na oceny czekają dzieciaki, na oceny czeka wielu rodziców (bo jak nie otrzyma konkretnej cyfry to nie wie czy dziecko umie czy nie umie), oceny lubią też nauczyciele. A później wpadamy w pułapkę tych ocen i z dnia na dzień jest tylko gorzej. „Co dostałeś?”, „dlaczego dostałeś 3?”, „nie idę na ten sprawdzian, bo i tak dostanę 2”, „w dupie mam tą 1, nie będę tego poprawiać”. Widzicie ten schemat? Dzieci nie uczą się dlatego, żeby zdobywać wiedzę. Dzieci uczą się, żeby dostać ocenę. Nie dostrzegają tego, co udało im się osiągnąć. Nie doceniają postępów jakie poczynili. Widzą jedynie braki. Szkoła podkreśla ich błędy i niedociągnięcia. Trójka jest odbierana jako „za słabo się nauczyłem”, a nie jako „udało mi się opanować połowę materiału”. Szklanka jest zawsze do połowy pusta. Za mało, za słabo, źle, błąd…

Nie wiem jak wy, rodzice, to odczuwacie ale ja najchętniej wzięłabym te oceny i wystrzeliła w kosmos. Dlaczego? Dlatego, że na własnych dzieciach widzę jak często są one niesprawiedliwe i nieadekwatne do ich faktycznej wiedzy i włożonego wysiłku.

Moje jedno dziecko jest pracusiem. Pilny, przykładający się do zadań domowych. Do każdej kartkówki uczy się długo. W ogóle dużo czasu spędza nad lekcjami. Jest dokładny i obowiązkowy. Zależy mu, by dobrze opanować materiał. Sam sobie to narzuca, bo chce osiągać sukcesy. Niestety słabo znosi stres i presję czasu- przez co mimo posiadanej wiedzy, nie zawsze potrafi się nią wykazać. Zdarza się, że nie wytrzyma napięcia emocjonalnego i w ogóle odmówi odpowiedzi. Co czuję wtedy ja? Wściekłość. Nie na moje dziecko, które wiem, że spędziło całe popołudnie na nauce, bo mu zależało. Nie na ocenę, którą dostał, bo kompletnie nie zależy mi na tych cyferkach. Nie na nauczyciela, bo on po prostu wykonuje swoją pracę. Wściekłość na system, który wytłuszcza mu to, co jest źle. Który wymaga by akurat w ciągu tych 5 minut wykazać się wiedzą. Nie wykorzystał swoich 5 minut- jedynka, albo trójka, albo nie zaliczone. Co czuje dziecko? Frustracje, jeszcze większy stres i totalny brak motywacji do dalszej pracy. Teraz albo się uprze i będzie próbował dalej. Albo się podda. Na razie nadal ma chęć walki, ale ja dobrze wiem, że pewnego dnia on się podda.

Moje drugie dziecko nigdy o niczym nie pamięta. Zadanie odrabia w kilka minut, najlepiej na kolanie. Coś się nauczy jeśli akurat sobie przypomni, że powinien, większość zapamięta z lekcji. Co nie wie to będzie zgadywał. Efekt? Przy minimalnym nakładzie energii własnej- dostaje najczęściej piątki albo szóstki. Nie pytajcie mnie jak on to robi, bo nie mam pojęcia.

Czy oceny moich dzieci świadczą o ich wiedzy, zaangażowaniu i faktycznych umiejętnościach. W pewnym sensie tak. Ale bardziej świadczą o tym, który sobie lepiej radzi emocjonalnie w szkole, który potrafi się lepiej sprzedać i kombinować. Ja wiem, że wiedzę mają taką samą. Wiem, bo codziennie z obojgiem pracuję w domu, odrabiam lekcję i utrwalamy wiadomości. Czy to jest sprawiedliwe? Nie jest! I dlatego właśnie jestem cholernie wkurzona na szkołę i na system, w który nasze dzieci są wpakowywane.

Po co się uczysz?

Na pytanie „po co się uczysz?”, mój kombinujący syn odpowiedział „żebyś nie trafiła do więzienia, a ja do domu dziecka”. Brzmi to smutno w ustach dziecka, które na co dzień przekopuje YT w poszukiwaniu filmików na temat dziury ozonowej, topnienia lodowców, erupcji wulkanów czy życia koali. Hmm… ciężko lubić naukę, która nie pozostawia zbyt wiele miejsca na radość i kreatywność. Która kontroluje sposób myślenia. A zadania w książkach potrafią być tak bezsensowne, że rozwiązują je rodzice, dziadkowie i połowa sąsiadów (ostatnio ja szukałam rozwiązania pytając ludzi na facebooku, a kilka dni później moja przyjaciółka przysłała mi zadanie swojej córki- rozwiązywały je 3 rodziny, aż wspólnymi siłami wpadliśmy na to, co autor miał na myśli).

Szkoła zostawia mało przestrzeni na popełnianie błędów. A przecież tyle się mówi, że człowiek się właśnie na tych błędach uczy. Dlaczego więc wymaga się, by dzieci ich nie popełniały?!

Dzieci uczone od szablonu

Wydawałoby się, że im bardziej będziemy cisnąć nasze dzieci, tym bardziej one będą chciały coś osiągać. W końcu świat nastawiony jest na osiąganie coraz to lepszych wyników. Wyścig szczurów, dobre oceny, najlepsze studia… Hahaha a kto dzisiaj najwięcej zarabia? Ci uczniowie, którzy wygrywali olimpiady, czy nasi koledzy ze szkoły, którzy mieli słabsze oceny, a dzisiaj prowadzą jakieś genialne gabinety kosmetyczne, warsztaty samochodowe czy sklep z ciuchami?!

Nie wiem jak przeżyję tyle lat edukacji moich dzieci i jak długo uda mi się wspierać mojego syna, by nie stracił swojej chęci do nauki. Sama często najpierw muszę opanować swoje emocje, bo płakać mi się chce jak widzę ile czasu i energii dzieciaki potrzebują, by opanować cały materiał. Jak przeładowane są programy. Jak wiele wiedzy na raz im się przekazuje. Dzieci w klasie 2 mają materiał, który my uczyliśmy się w 4-5, a nawet 6 klasie podstawówki. Obecnie w klasach 1-3 jest tak dużo wiedzy z przyrody, części mowy, gramatyki… wszystko i nic jednocześnie. Brakuje czasu na dobre opanowanie podstaw pisania, czytania i liczenia, bo muszą znać kierunki wiatrów, kwartały, czasy w jakich występują zdania czy życiorys Fryderyka Chopina. 

Nie lubię dzisiejszej szkoły. Może mam zbyt duże oczekiwania, chcąc by moje dziecko po prostu czuło się tam dobrze, zdobywało wiedzę i miało radość z tego, że poznaje nowe rzeczy. Być może jestem dziwna, że nie oczekuję oceniania, ciągłego sprawdzania jego wiedzy i postępów. Że bardziej zależy mi, by mógł poszerzać swoje umiejętności i w różny sposób wyrażać to, czego się nauczył. By nie wpakowywać dzieci w system zakuć- zaliczyć- zapomnieć. By nie oczekiwać, że małe dziecko będzie umiało radzić sobie ze stresem i opanowywać materiał jak student. Nie lubię dzisiejszej szkoły. A niestety doskonale zdaję sobie sprawę, że z każdą kolejną klasą będzie tylko gorzej…

Może nie odważyłabym się opublikować tego tekstu (napisałam go już dawno temu), bo zawsze się obawiam, żeby nikt się nie poczuł urażony i osobiście dotknięty. Wiecie jak to jest- na pierwszej linii zawsze stoi nauczyciel, a przecież to nie on jest odpowiedzialny za system edukacji on tylko stara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Miałam tego nie publikować, zwłaszcza, że po wielu tygodniach ciężkiej pracy nad emocjami i dobrej współpracy na linii szkoła- dom, powoli udaje się rozwiązywać problemy ze stresem i w naszym przypadku możemy mówić o osiąganiu sukcesu szkolnego. Mimo wszystko problem istnieje, dzieci są przemęczone, programy są przeładowane, a system wymaga, by ciągle je egzaminować i dociskać. Za każdym razem, gdy wypowiem się na Instagramie o szkole, pokażę jak odrabiamy lekcje albo uczymy się do sprawdzianu- mam zawaloną skrzynkę. I wy piszecie to co ja myślę- to o czym napisałam tu wyżej. Więc publikuję. Niech się ten tekst niesie w świat. 

A jeśli jeszcze was nie ma z nami na Instagramie to zapraszam- Instagram MatkaNiewariatka

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *