POST Z KATEGORII:

Przeszliśmy COVID.

Przeszliśmy COVID.

Piszę ten tekst trochę dla Was, bo osoby, które nie przechodziły, albo u których dopiero się coś zaczyna- szukają informacji i historii innych chorujących. A trochę piszę go dla siebie, żeby to pamiętać. Coś jak kartka z pamiętniczka, włożona do szuflady, by móc do niej wracać w razie potrzeby.

Tak, przeszliśmy COVID. Wszyscy. To znaczy ja i Chłopcy. Mamy potwierdzenie w postaci pozytywnego testu. Mieliśmy też objawy zakażenia. Ale od początku…

Od kilku tygodni planowaliśmy wyjazd na święta. Trochę się nawet denerwowałam, bo to miały być pierwsze święta, które miałam spędzić bez dzieci. Z jednej strony wszyscy szykowaliśmy się do tego momentu, bo ja miałam wyjechać do przyjaciół i odpocząć, a dzieciaki do swojego taty. Z drugiej strony wszyscy chcieliśmy i jednocześnie nie chcieliśmy tego wyjazdu. I tutaj wjeżdża los o imieniu koronawirus, który zdecydował za nas!

Objawy oczywiste i nieoczywiste

Dokładnie na 6 dni przed planowanym wyjazdem Chłopcy zaczęli gorączkować. Nie jakoś wysoko- maksymalnie do 39. Było po nich widać, że coś ich bierze i osłabia. Stracili apetyt. Jeden mówił, że tak mu się dziwnie oddycha jak chce głębiej wciągnąć powietrze. Oczywiście to był weekend (moje dzieci uwielbiają chorować w weekend) więc o pomoc lekarską raczej trudno. Wyjęłam więc nasz arsenał leków do inhalacji i wytoczyłam wojnę problemom oddechowym. Całe szczęście moje działania okazały się skuteczne. Ich chorowanie trwało dokładnie 2 dni. Tyle czasu mieli gorączkę. Później jeszcze byli trochę mniej aktywni, narzekali na utrudniony oddech i nie mieli apetytu. Ale to nie było jakoś intensywne.

Inaczej sytuacja wyglądała u mnie… Intensywne objawy miałam dokładnie w tym samym czasie, kiedy oni zaczęli gorączkować. Ale jak się teraz na spokojnie nad tym zastanawiam, to miałam dziwne objawy jeszcze przed dzieciakami. Jakieś 3 dni wcześniej, przed ich gorączką, bolały mnie plecy. Taki tępy ból między łopatkami. Nawet miałam dzwonić do mojej fizjoterapeutki i pytać co robić. Jednego wieczoru trudno mi też było przeczytać Chłopcom bajkę, bo miałam zadyszkę. Ale myślałam, że to może ze stresu.

Później było tylko gorzej. Niezbyt wysoka gorączka, ale za to silny ból w klatce piersiowej i trudność z głębokim oddychaniem. Zmęczenie okropne, ból głowy, brak węchu, zmieniony smak (słodkie czułam, słonego wcale), zadyszka po zrobieniu sobie herbaty, senność, zawroty głowy, ból nóg (taki jakby mi je ktoś wykręcał). Generalnie czułam się jakbym miała 95 lat i za chwilę miała umierać. A w tym wszystkim trzeba było jakoś funkcjonować i opiekować się dziećmi…

Przychodzi baba do lekarza…

W poniedziałek, z samego rana rozpoczęłam nierówną walkę z telefonem w celu dodzwonienia się do przychodni. Mig, mig, półtorej godzinki i sprawa załatwiona. Bo przychodnia niby jedna ale osobno jest rejestracja dorosłych i dzieci. Zanim dodzwoniłam się tu i tu, żeby dowiedzieć się jak mogę się skontaktować z lekarzami, zanim udało się później zadzwonić najpierw do mojego lekarza, a później do lekarza chłopców to tak zleciało. Gorzej, że w tym czasie rozsadzało mi głowę i ledwo trzymałam się w pionie. W każdym razie wszyscy dostaliśmy skierowanie na test i tutaj mamy kolejne niespodzianki- punkt pobrań czynny do godziny 12 więc badanie dopiero zrobiliśmy następnego dnia. A wyniki były jeszcze kolejnego dnia więc to wszystko się trochę przedłużało. W efekcie jak dostaliśmy oficjalną izolację to już czuliśmy się nieco lepiej. Najgorzej, że do punktu gdzie robią test na COVID trzeba sobie jakoś dojechać. Nie mogłam poprosić nikogo o pomoc, bo jest ryzyko zarażenia. Sama nie czułam się zbyt dobrze. Kto nie ryzykuje ten nie żyje! Ja musiałam zaryzykować i dowieźć tam w jednym kawałku całą rodzinę. Nie polecam.

Test na covid oczywiście wyszedł pozytywny!

Warto jeszcze wspomnieć o zaleceniach lekarskich. Pediatra przepisała Chłopcom leki do inhalacji na te problemy z oddechem, kazała zwiększyć dawkę witaminy D i dała receptę na lek przeciwwirusowy oraz na jakiś syrop w razie jakbyśmy mieli problem ze zbiciem gorączki. Natomiast lekarz ludzi dorosłych… cóż… otóż… jakby to wam powiedzieć… nie przepisał mi nic! Na całą listę moich objawów dostałam zalecenie leżeć (jakbym w ogóle była w stanie cokolwiek innego robić) i dużo pić (z rozpaczy chyba). Tutaj uruchomiłam w sobie prawdziwego doktora Housa i zajrzałam do mojej pełnej apteczki. W ruch poszły leki do inhalacji, duże dawki witaminy D i C, leki przeciwwirusowe i takie, które powszechnie są znane jako „na objawy przeziębienia lub grypy”, które mi zawsze ratują życie. Generalnie wzięłam cały worek różnych specyfików, które finalnie postawiły mnie na nogi.

Leczyć może leczyłam się sama, ale za to byłam dobrze pilnowana. Codziennie pod dom podjeżdżała Straż Graniczna i sprawdzała czy nigdzie nie uciekamy. Niestety nie wiedzieli, że ja przez większość izolacji najdalej byłam w stanie iść do WC i nie w głowie były mi chociażby spacery ze śmieciami, a co dopiero jakieś dalsze. Przyjeżdżali więc, a Chłopcy się cieszyli, że mogą komuś pomachać.

Święta z koronawirusem

Było trochę smutno, bo nie mogliśmy się z nikim zobaczyć. Całe szczęście nie mieliśmy zbyt wiele siły, żeby się tym przejmować. Oglądaliśmy wspólnie filmy świąteczne, coś tam zjedliśmy, trochę spaliśmy i jakoś nam te święta minęły. Najważniejsze, że do Sylwestra udało się poczuć na tyle dobrze, że nawet sobie trochę potańczyliśmy. Święty Mikołaj dotarł na czas, dzięki czemu dzieciaki były szczęśliwe i zajęte. Sąsiedzi podrzucili ciasto, drudzy Sąsiedzi dołożyli słodkie upominki dla Chłopców, moi rodzice zrobili nam zakupy i trochę świątecznych potraw. Znajomi pisali i wspierali. Nawet terapeutki Chłopców oferowały pomoc. To było bardzo wartościowe i dawało siłę oraz wiarę w ludzi. Dobrze mieć tylu dobrych ludzi koło siebie. To taka mała lekcja na przyszłość- na kim można polegać.

A co po COVIDZIE?

Teoretycznie jestem już ozdrowieńcem. Nadal jednak mam słaby węch, coś tam wraca ale nie czuję wszystkich zapachów i są one mało intensywnie odczuwane. Nadal pobolewa mnie głowa, szybko się męczę. I co najgorsze- pod wieczór łapie mnie duszność i suchy kaszel. Jeśli jestem aktywna w ciągu dnia, połażę, sprzątam, wiecie taka naturalna aktywność domowo-codzienna, to wieczorem czuję taką ciężkość na klatce piersiowej. Po wyjściu na dwór jest to samo. Generalnie myślę, że droga do pełnej rekonwalescencji jest długa.

Planuję zrobić sobie cały komplet badań krwi, łącznie z EKG i RTG. Oczywiście prywatnie, bo lekarz rodzinny uważa, że nie trzeba. Ja jednak uważam, że trzeba. Zalecają tak różni lekarze, tam mi mówią ludzie, którzy też to przeszli i teraz mają różne problemy zdrowotne. Także za kilka dni czekają mnie wizyty lekarskie. I byle do wiosny!

Bądźcie zdrowi.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *