Ciężko się pisze takie wpisy, w których trzeba się przyznać do własnych błędów, pewnego niedopatrzenia, zignorowania subtelnych sygnałów. Zwłaszcza gdy konsekwencje takiej sytuacji potrafią być naprawdę przykre i dotyczą dziecka. No dobrze, wdech wydech i opowiadam.
Zaczęło się… obawiam się, że dobre kilkanaście tygodni temu. Nie pamiętam dokładnie ale mniej więcej pod koniec wakacji gdy na okrągło narzekałam, że mój syn stracił apetyt. To znaczy on jadł i to całkiem chętnie ale w kółko płatki albo kanapki z miodem. Pewnie wcześniej bym się tym zmartwiła, gdyby nie fakt, że obiady jadł normalnie. Może czasami grymasił ale zjadał. Tylko te śniadania i kolacje. Uznałam więc, że to taki okres fochów. Nagle przestał lubić warzywa, które do tej pory uwielbiał. Porzucił też swoja ukochaną kiełbaskę. Może mu się zmienił smak- myślałam. A Mężu grzmiał, że to przez nadmiar słodyczy, bo wakacje, lody, gofry, wyjazdy, na których nie jesteśmy tak stanowczy w pilnowaniu diety i pozwalamy dzieciom na więcej. Wiadomo, jogurt i banan w trasie- słodki, naleśniki w restauracji, czekolada na gorąco. Przyjęliśmy więc wersję, że dziecko nam się przyzwyczaiło do takich smaków i dlatego teraz tak ciężko jest wrócić do normalnego żywienia. Próbowałam więc nakłaniać go do innych posiłków. Niestety z marnym skutkiem.
Moja mama krzyczała- robaki! To znowu te glisty. A ja się złościłam, że przecież niedawno brali lekarstwa (odkąd pierwszy raz dzieciaki miały glistę to teraz regularnie 2 razy w roku wszyscy bierzemy leki), że nie ma typowych objawów, które miał zwykle, że niemożliwe i w ogóle ona to wszystko by na robaki zrzucała.
Jakoś doszliśmy do ładu z jedzeniem. Ustaliliśmy, że płatki z mlekiem będą maksymalnie 3-4 razy w tygodniu a do wyboru ma różne musli, płatki kukurydziane albo owsiane. Sporadycznie jakieś słodkie. Zaakceptował.
Jednak często po zjedzeniu „zupy mlecznej” narzekał na ból brzucha. Moja diagnoza- nadmiar mleka, pewnie mu szkodzi. Zmniejszyliśmy, przestał narzekać.
Ale strasznie „niedobry” się zrobił. Na wszystko reagował płaczem, niekończące się fochy, wpadanie w histerie, nerwowość. Moje dotychczas spokojne dziecko, nagle stało się bombą z krótkim zapłonem. Stało się to o tyle trudne i znaczące dla życia rodzinnego, że zrobiliśmy rodzinną naradę. Zaczęłam od rozmowy z paniami z przedszkola. Dowiedziałam się, że on tam też jest taki, że się szybko złości jak mu coś nie wychodzi, nie chce podejmować trudniejszych zadań, często płacze. Jeżuniu…. Wpadłam w rozpacz, że on ma niską samoocenę. Szukałam gdzie popełniłam błąd. Przecież od zawsze moim głównych założeniem wychowawczym jest wpojenie dzieciom, że są najlepsi na miarę swoich możliwości i niech sobie nie dadzą wmówić, że jest inaczej! A tu taka sytuacja! Postanowiliśmy skonsultować się z psychologiem, bo doszły ataki autoagresji. Jeśli mu coś nie wychodziło (a według niego nic mu nie wychodziło- nawet ładnie namalowany obrazek) to zaczynał wyzywać siebie od głupków, niszczył obrazek, chciał się bić po głowie. Byłam załamana.
Pewnie bym poszła do tego psychologa i szukalibyśmy w sobie przyczyn jego zachowania, gdyby nie fakt, że nie zdążyliśmy. Pojawiły się bóle głowy. Kiedyś miał takie objawy to lekarze orzekli, że za mało pije. On faktycznie mało pije więc jest to możliwe ale tym razem było tego już za wiele. Bo jak dziecko boli głowa i płacze z tego powodu, to każdy rodzic odchodzi od zmysłów. Jeszcze wtedy nie byłam w pełni przekonana czy moje przypuszczenia są słuszne. Ale moja mama nadal grzmiała, że to robaki. Ja w między czasie poszłam po coś do przychodni gdzie spotkałam mamę z grupy Młodego i się dowiedziałam, że jej syn ma glistę. Więc już wiedziałam.
Dla pewności zaniosłam próbkę kału do laboratorium. Wyszło już za pierwszym razem, przy pierwszym pobraniu. Jaja glisty ludzkiej! Dopiero wtedy wszystko złożyło mi się w całość. Przypomniałam sobie dodatkowo, że dwukrotnie w ostatnim czasie zdarzyły się jeszcze wymioty, takie jednodniowe, właściwie bez powodu. I tylko jedno pytanie zrodziło się w mojej głowie- gdzie ja byłam przez ostatnie 2-3 miesiące, że tak późno na to wpadłam? Przecież on już kiedyś miał pasożyty, mogło mnie to zastanowić. Mogłam połączyć zmianę zachowania, z utratą apetytu. Mogłam wpaść na to prędzej, zanim zaczęły się bóle głowy. Ale wtedy sobie przypomniałam, że kiedyś jak miał glistę to kaszlał w nocy, miał podkrążone oczy i ciągle chorował. A teraz może był blady ale nie kaszlał, nie miał objawów ciągnącego się w kółko przeziębienia. Nie skojarzyłam.
Trochę jestem na siebie zła, że nie posłuchałam mojej mamy. Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że ona każdy katar i ból czegokolwiek przypisuje „a może to znowu robaki?”. Ale być może właśnie ma rację. Może ta cholerna glista nigdy nie odpuszcza i tylko na trochę przestaje dawać objawy, by zaraz wrócić w innej formie? Nie wiem. Wydawało mi się, że skoro w czerwcu brał serię leków, to w sierpniu już nie muszę myśleć o pasożytach. A jednak muszę! Teraz Młody ma zaleconą dużo dłuższą kurację, bo po przyjęciu pierwszej dawki nasiliły się bóle głowy, pojawiły się objawy niestrawności i w ogóle kiepsko się czuł. Ale wrócił mój spokojny syn. Nie rzuca się w złości na podłogę i można się z nim dogadać. Po drugiej dawce przestał narzekać na ból brzucha i głowa też odpuszcza. Mam nadzieję, że po kolejnej będzie już całkiem dobrze. Przestałam podejrzewać go o hipochondrię i dostawać nerwicy na jego nieuzasadnione napady złości. Niestety wątpię, żebym mogła spać spokojnie, bo glista jest podstępna. Za każdym razem atakuje inaczej a zarażenie się nią jest niezwykle proste. Podobno 70% zachorowań bierze się z przedszkoli, reszta z piaskownicy albo od zwierząt. Poza tym mnóstwo dzieciaków ma pasożyty a nawet o tym nie wie. Także bądźcie czujni! Jeśli tylko wasze dziecko nagle zmieniło swoje zachowanie, przyzwyczajenia żywieniowe i ogólnie jest jakieś dziwne to sprawdźcie to! Tylko ostrzegam- w badaniu jaja nie zawsze wychodzą. Czasami trzeba próbować kilka razy. A później już tylko leczyć. Jak? Pisałam o tym tutaj.
0 komentarzy