Długie, słoneczne dni sprzyjają spędzaniu czasu na świeżym powietrzu. Nikogo nie dziwi więc fakt, że na ulicy pojawia się coraz więcej amatorów rowerów, rolek czy deskorolek. Wiadomo, że to jeden z lepszych pomysłów na spędzanie czasu z dzieckiem w ładny dzień. Różnego rodzaju badania twierdzą, że nasze dzieci zbyt mało czasu spędzają poza domem, za mało się ruszają i grozi im epidemia nadwagi. Świetnie więc jeśli macie chęć i możliwość, by motywować swoje dzieci do ruchu na świeżym powietrzu. Jednak zanim zabierzecie ich na rower albo rolki, pomyślcie o ich bezpieczeństwie!
Gdzie jeździć?
Ścieżki rowerowe są praktycznie w każdym mieście. Miejsc gdzie dzieci mogą swobodnie poszaleć na swoich kółkach jest wiele. Wystarczy wykazać się odrobiną chęci, by je znaleźć. Myślę, że będzie im wygodniej, bezpieczniej i przyjemniej tam jeździć niż po zatłoczonych chodnikach albo ruchliwej ulicy. My czasami wybieramy się do miasta np. na lody i wtedy chłopaki jadą na rowerach. Ale są to sporadyczne sytuacje, bo ani oni nie mogą poszaleć ani my spokojnie na to patrzeć. Zdecydowanie bardziej lubimy wybrać się na mniej uczęszczane ścieżki. Niezależnie od tego gdzie jeździcie, ważne żeby było bezpiecznie. Dlatego należy zachować kilka podstawowych zasad. Przede wszystkim na początku, gdy dziecko się dopiero uczy jeździć i wykonuje dużo niepewnych ruchów, lepiej wybrać mało uczęszczane miejsca. Dopiero później można wyruszyć na typowe ścieżki rowerowe, gdzie inni rowerzyści będą was wyprzedzać. Osobiście nie wyobrażam sobie na razie, żebyśmy mogli wyruszyć z Chłopakami na ulicę, ale kiedyś pewnie będzie musiał nadejść taki dzień. Dopóki jednak dziecko jest mało zdyscyplinowane, ma słabe umiejętności i ciężko przewidzieć jak będzie wyglądała ta jego jazda, nie polecam.
Dobre porozumienie z rowerzystą
Dobrze jest ustalić z dzieckiem hasła/sygnały. Poza tak oczywistym jak „STOP”, na które dziecku MUSI zareagować, dobrze jest ustalić również inne. Upewnij się, że dziecko rozróżnia prawą od lewej strony. Że potrafi bezpiecznie zahamować. My najczęściej używamy słów- uważaj, wolniej, hamuj, w prawo, w lewo albo stop. Jeździmy po stałych trasach więc Chłopcy wiedzą gdzie mają się zatrzymać, gdzie trzeba przepuścić samochody itp. Ale dobrze jest mówić dziecku o przepisach drogowych, o pierwszeństwie przejazdu, konieczności rozglądania się przed skrzyżowaniem albo pasami.
Bez kasku nie ruszamy!
Jednak zanim w ogóle dzieciaki wskoczą na swoje rowery, trzeba przygotować sprzęt. Oczywistym jest, że po każdym sezonie (a nawet i częściej) należałoby sprawdzić rowery- czy nic się nie odkręciło, czy hamulec nie wisi. To zapewne wiecie. Tak samo jak należy ten rower dopasować do dziecka. Może się na przykład okazać, że nagle okazał się być za mały albo siodełko jest za nisko ustawione.
Poza tym sprawdzamy czy ma światła, odblaski, sprawny hamulec i dzwonek. Jeśli macie ciemny kolor roweru, do tego wasze dziecko jest ubrane w ciemnym kolorze, to dobrze jest przyczepić mu np. jakąś chorągiewkę albo dać dziecku na ręce dodatkowe odblaski.
Gdy już wiemy, że nic nam nie stoi na przeszkodzie przed rowerową przygodą, czas na strój. Nie ma wyjątków, nie ma że blisko, powoli, umiem. KAŻDE dziecko (i dorosły też) powinno jeździć w kasku!!! Wiem, że ile ludzi, tyle teorii ale nie przekonacie mnie! Kask to kwestia bezpieczeństwa. Oczywiście nic nie zapewni nam stuprocentowej pewności, że nic się dziecku nie stanie w trakcie upadku. Ale mogę was zapewnić, że kask zwiększa szanse na wyjście z upadku bez szwanku. Oczywiście mówimy o dobrze dobranym kasku, prawidłowo nałożonym i najlepiej jakiejś lepszej jakości niż styropaniowy, który gnie się w rękach.
Wiem, że to zwiększa koszty ale skoro kupiliście już dziecku rower za kilka stówek, to dodatkowe 50 zł na kask naprawdę nie powinno być takie trudne do zrealizowania.
Ochraniacze jako opcjonalne wyposażenie małego rowerzysty.
Mamy ochraniacze na kolana i na łokcie. Chłopcy jak zaczynali jeździć na hulajnodze, nakładali wszystkie ochraniacze jakie mieli. Teraz chcą tylko te, na kolana. Należy powiedzieć, że bywają one uciążliwe. Ich nakładanie i zdejmowanie mnie drażni, bo trzeba zdjąć buty, nałożyć ochraniacz, nałożyć buty. I tak za każdym razem. W upalne dni natomiast pocą się w nich kolana. Ale najwidoczniej wizja podrapanych kolan jest gorsza, bo moje dzieci same pilnują, żeby nie zapomnieć o ich zabraniu ze sobą.
Dla nas to zupełnie normalne, że należy mieć kask i ochraniacze. Mężu zarządził zakup rolek i nie pozwolił mi włożyć moich, dopóki nie dokupiłam sobie do nich osprzętu. Sam, mimo że świetnie jeździ, również nie rusza się bez swojego kasku i ochraniaczy- zwłaszcza tych na nadgarstki, które już nie raz go uchroniły przed spektakularnym zdarciem skóry albo nawet złamaniem. Dlatego też nasze dzieci nie mają z tym żadnego problemu. Ostatnio jeździmy tak, że oni na rowerze a Mężu na rolkach więc cała ekipa ubiera wszystkie gadżety, które ma i ruszamy w teren.
Córka długo jeździła w ochraniaczach na rowerze, teraz już tylko kask, ale bez niego się nie ruszamy! Za to ja od kilku dni znów jeżdżę na rolkach, więc jestem po zęby wyposażona w ochraniacze ;)