Poprzedni rok był delikatnie rzecz ujmując do kitu. Jakbym tak chciała spojrzeć optymistycznie to owszem, byliśmy na fajnych wakacjach. Dzieciaki szczęśliwe, nic im nie dolega, mamy wszystko czego nam trzeba. Ale tak wewnętrznie, tylko dla mnie to był trudny rok. Zarówno pod względem zawodowym jak i osobistym. Większość czasu spędzałam na wkurzaniu się na swoją wagę. Doprawdy kobiety są totalnie nienormalne, żeby zamęczać same siebie takim czymś. Ale fakty są jakie są. Hormony mi się pomieszały i +8 kg ukryć się nie da. Tak jak nie da się ukryć braku mojego zaangażowania w bloga, życie zawodowe i towarzyskie. Wyjazdy i zajęcia, które do tej pory mnie uszczęśliwiały, były mi obojętne. Wiele rzeczy było mi obojętnych, przed czym chowałam się za czytnikiem, czytając dużo więcej książek niż przeciętny człowiek. Można i tak! Ale koniec roku służył zastanowieniu się nad sobą, nad swoim życiem, związkiem i priorytetami. To też był dobry czas na poważne rozmowy z partnerem na temat tego co się dzieje i co dziać się powinno. I oto ogłaszam wam, że moje jedyne postanowienie na najbliższy rok to bycie bardziej szczęśliwą.
Jak być bardziej szczęśliwym?
No właśnie. Jak sprawić by przyszły rok był bardziej szczęśliwy? Myślę, że zacznę od zaprzestania zamartwiania się. Wiecie co jest najgorsze w życiu? Kiedy wszyscy wam mówią, że coś jest super a wy tego nie czujecie! No więc ja zaczynam przestawiać swoją głowę i myśleć, że jest super. To nic, że moja waga mi się nie podoba i nie mogę zapiąć 2 par moich ulubionych spodni. Kupię sobie nowe. Przecież od tego nie zależy moje życie. I przede wszystkim zaczynam działać. Nie, nie będę się odchudzać. Cały poprzedni rok spędziłam na próbach schudnięcia, ograniczania różnych pokarmów, trzymania się postanowień i treningach. To nic nie dało, poza tym, że moja frustracja wzrosła.
W tym roku stawiam na działanie! I zadbanie o swoje zdrowie. Zaczęłam od unormowania tych cholernych hormonów. Trzymajcie kciuki za powodzenie. Drugi punkt działania to pozbycie się 5 kg wody, które hormony sobie pochowały w moim ciele. Nie wiem czy trafiliście na FB na takie miejsce Happy Food. Kliknijcie sobie w wytłuszczoną nazwę to was przeniesie. Sandra działa w Słubicach i w Poznaniu gdzie zajmuje się masażami modulującymi sylwetkę i doradztwem żywieniowym. Nie będę ukrywała, że ten masaż trochę boli ale jeśli zejdzie mi od tego nagromadzona woda to nic więcej nie ma znaczenia. I jak tylko dostanę pozwolenie od lekarza to wracam na salę. Crossfit daje siłę i endorfiny. Można się porządnie wypocić i oczyścić głowę z bałaganu. Zdecydowanie brakuje mi treningów.
Tak więc krok pierwszy- przestać obsesyjnie zadręczać samą siebie i otoczenie swoim niezadowoleniem z wyglądu postanowione, prawie dokonane.
Druga sprawa- ogarnięcie życia zawodowego. O sprawach mojej firmy nie będę wam pisać. Działa, Mężu nią zarządza i jak to firmy w Polsce- ma się raz lepiej, raz gorzej. Ale moje życie zawodowe to również blog. Przejrzałam go ostatnio dokładnie i uwaga- mam ponad 30 szkiców tekstów. Dobrych tekstów, które były rozpoczęte, całkiem nieźle napisane ale niedokończone. Albo pozapisywałam hasła i tytuły, które powinnam poruszyć. Które są ważne i potrzebne. Ale za żaden z nich się nie wzięłam. Dlaczego? Nie wiem. Bo mi się nie chciało, bo brakowało mi weny, chęci, motywacji, energii. Chyba tego ostatniego najbardziej.
Tak Kochani, wiem, że większość z was ma mnie za superbohaterkę, matkę która pokonuje wszelkie zła i przeciwności, która zniosła dzielnie śmierć dziecka, wcześniactwo bliźniaków i codziennie z uśmiechem na ustach walczyła o to, by jej syn mógł chodzić a drugi pokonać zaburzenia SI. Ja wiem, że sprawiam wrażenie jakbym nieustannie tryskała energią i była chodzącą, niewyczerpalną elektrownią dobrego humoru. I faktycznie taka staram się być. Ale to jakby dwa światy- ten zewnętrzny i ten wewnętrzny. Wielu ludzi czerpie ode mnie dobrą energię a nie zawsze ja zdążę ją wyprodukować dla samej siebie. Dlatego obalam mity- też się smucę, zadręczam, bywam bezsilna i zmęczona. W roku 2017 wyjątkowo bardziej niż w poprzednich latach.
Wiec postanowienie numer dwa do bycia bardziej szczęśliwą- ścisnąć pośladki i powrócić do pisania. Regularnego.
No i trzecia sprawa. Życie prywatne. Każdy ma jakie sobie wypracuje. Nie wierzcie w mity, w dwie idealne połówki, wielkie miłości i bezproblemowe małżeństwa. My jesteśmy skrajnie różni, a jednocześnie stanowimy bardzo zgrany team. Ale jak każda para miewamy lepsze i gorsze okresy. I za każdym razem jak pojawiają się gorsze to jest to tylko i wyłącznie nasza wina. Nie otoczenia, okoliczności i ludzi. Nasza. Bo na przykład spędzamy ze sobą mniej czasu, bo zapominamy o tym co jest ważne. Bo nam się nie chce. Bo, bo, bo… Pewnie sami wpiszecie tutaj z milion powodów, dla których ze zwykłej wygody i braku czujności olewacie to, co powinno być na pierwszym miejscu. My z Mężowskim sami się ostatnio złapaliśmy na tym, że dbamy o dzieci, o to, żeby im zapewnić przyjemności i radość. A siebie stawiamy na szarym końcu. Jak starczy czasu i siły. BŁĄD. Ogromny błąd. Bo dzieci kiedyś dorosną, wyprowadzą się, pojadą na studia a wtedy rodzice się zorientują, że ich związek jest właściwie pusty. Tak nie można. Ja tak nie chcę. Ty też tego nie chcesz. Więc piszę ci o tym już dzisiaj, żebyś wiedziała co robić.
Także postanowienie numer trzy- więcej czasu i energii spożytkować na życie we dwoje.
Jak widzicie to są bardzo przyziemne i dość łatwe do zrealizowania postanowienia. Żadne karnety na siłownie, irracjonalne schudnę 50 kg, będę fajniejsza, zacznę biegać, kupię nowe auto czy zostanę miss wioski. Po prostu- zmienię swoje nastawienie do życia, by czuć się lepiej. Czasami wystarczy zmienić bardzo niewiele by mogło się zmienić ogromnie wiele. I chociaż świat ostatnio często sprzysięga się przeciwko mnie a wszystko czego się dotknę dziwnym trafem się psuje (jak mnie prąd nie zabije to Mężu kiedyś na pewno!), to ja się zaprę i się nie dam! I wy też się nie dajcie!
0 komentarzy