Koniec roku szkolnego to czas wycieczek. To również czas, w którym rodzice zastanawiają się czy on/ona jest aby na pewno wystarczająca duża/duży, żeby jechać na wycieczkę. Czy będzie bezpieczne? Jak sobie tam da radę? Czy powinnam się zgadzać na wyjazd? Znacie te dylematy? Ja znam!
Pamiętam, że jako nauczyciel w przedszkolu, wtedy jeszcze bezdzietny, totalnie nie rozumiałam tej paniki, którą wprowadzają rodzice. Przecież nam ufali, wiedzieli, że znamy ich dzieci, na co dzień spędzamy z nimi większą część dnia. Co takiego jest w wycieczkach, że część rodziców wpada w niepokój a niektórzy prawie dostają zawału, gdy machają dziecku na pożegnanie. Wtedy nie rozumiałam. Dzisiaj doskonale wiem o co im chodziło. Mimo że znam sytuację od drugiej strony, wiem że panie są odpowiedzialne, wiem jakie są procedury, wiem, że wszystko jest przygotowane, sprawdzone i każdemu zależy na tym, żeby dzieciaki były bezpieczne i dopilnowane to gdy moje dzieci jechały na swoja pierwszą wycieczkę byłam mocno zdenerwowana.
Dzisiaj, gdy pojechali na swoją już kolejną wycieczkę. Może szóstą a może nawet dziesiątą, nie wiem, nadal czuję lekki niepokój. Mimo że jestem wewnętrznie spokojna. Dlaczego tak się dzieje i czego tak naprawdę się boimy?
Stres przed wyjazdem dziecka na wycieczkę
* Sam wyjazd czyli podróż autobusem.
Nie wiem jak dla was ale dla mnie to jest chyba największy stres. Tak wiele było przypadków, gdy kierowca okazał się pijany a autobus niesprawny, że mój strach jest całkowicie uzasadniony. Ale to jest rzecz, którą można łatwo rozwiązać. Wystarczy dzień albo dwa wcześniej zadzwonić na komisariat policji i poprosić o sprawdzenie pojazdu przed wycieczką. Jak Chłopaki jechali na dalszą wycieczkę, gdzie miałam jakieś dziwne, niepokojące przeczucia, to zadzwoniłam, poprosiłam, panowie przyjechali i wszystko sprawdzili. Najpierw oczywiście dopytałam pani Dyrektor o której godzinie jest wyjazd i o której podjeżdżają autokary, bo taką informację należy podać policji. Sprawdzanie autokarów nie jest standardem i z tego co wiem nie ma żadnych przepisów, które kazałyby placówce o to zadbać. Jednak gdy rodzice albo przedszkole zgłoszą taką potrzebę na policję, to nie mogą oni odmówić. Warto jednak zapytać o to wcześniej, bo w dużych miastach bywa tak, że to autokar musi podjechać do punktu kontrolnego.
Natomiast gdy jesteście rodzicami, którzy odprowadzają swoje dziecko na wycieczkę i widzicie „na oko”, że z kierowcą albo z autobusem jest coś nie tak to dzwonicie do Wydziału Ruchu Drogowego i prosicie o pilną interwencję.
Inną kwestią jest wizja wypadków, kolizji drogowych i wszelkich katastrof. Wiadomo, jesteśmy rodzicami, zawsze będziemy się martwić. Tyle, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego. Wypadków na drogach jest mnóstwo. Ale tak samo narażone na nie jest nasze dziecko, gdy podróżuje z nami, jak wtedy gdy jedzie autokarem. Ja sobie tak to tłumaczę. Powtarzam sobie, że nie mogę ich zamknąć w domu, tylko dlatego, że wpadam w panikę na punkcie ich zdrowia i życia. To co nam pisane i tak się musi wydarzyć. Zamknę go w domu, by było bezpieczne, to zawsze może piorun uderzyć w dach albo meteoryt spadnie nam na dom… Wszystko może się wydarzyć i niestety w większości wypadków nie mamy na to wpływu.
*Zgubi się albo ktoś je porwie.
Jeśli chodzi o przedszkolaków to wycieczki organizowane są w takie miejsca, by móc jak najbardziej kontrolować miejsce pobytu dzieci. Nie mogę oczywiście odpowiadać za wszystkie przedszkola ale wyjazd planuje się tak, żeby zapewnić dzieciom maksimum bezpieczeństwa. Najczęściej wyjeżdża się do miejsc, które mają ograniczoną przestrzeń, w której dzieciaki przebywają (skanseny, jakieś ranczo, park zabaw itp), a jeśli planuje się zwiedzanie (np.zoo) to dzieciaki są dzielone na mniejsze grupy i każda grupa dostaje jednego opiekuna. Im dzieci starsze, tym oczywiście jest łatwiej. Zresztą uwierzcie, że oni się sami pilnują i zachowują zupełnie inaczej niż gdy są z rodzicami! O ile tobie by twoje dziecko uciekło przy najbliższej okazji, bo musi w tej sekundzie być na zjeżdżali, o tyle swoją panią zapyta 100 razy zanim zrobi jeden krok.
I co najważniejsze- dzieciaki są na okrągło liczone. Chyba każdy nauczyciel ma to „zboczenie” liczenia. Ja do dzisiaj jak gdzieś jesteśmy u znajomych i jest większa ilość dzieci, to sobie je najpierw policzę a później patrzę niby na swoje a ukradkiem sprawdzam czy są wszyscy. Nauczycielki mają takie doświadczenie w pilnowaniu całej grupy, że od razu widzą każdy jeden, nieprawidłowy ruch, gdy ktoś odchodzi za daleko. Serio, serio.
Co do porwania to… rozumiem obawy rodziców ale pomyślcie o ilu sytuacjach słyszeliście, że zaginęło dziecko, które było pod opieką rodziców np. w centrum handlowym. A o ilu takich przypadkach słyszeliście podczas wycieczek szkolnych lub przedszkolnych? Obawiam się, że statystyka zdecydowanie działa na niekorzyść rodziców.
* Będzie głodne.
Ojjjj, tutaj mogłabym sobie zrobić order w kategorii matki panikującej o swoje zagłodzone dziecko. Nasze przedszkole pod tym względem jest świetne, bo tak planują wyjazdy, żeby zabrać dzieciakom jedzenie. Nie wożą ich po McDonaldach tylko albo biorą ze sobą zupę na drogę, albo przygotowują dzieciakom kanapki. Jak jest możliwość to na miejscu organizują ognisko i kiełbaski (zależy gdzie tak wycieczka). Jednak… jako matka dziecka „ja nie wiem czy to lubię”, „jadłem obiad… polizałem sos”, „dobre było ale nie miałem czasu zjeść, bo pobiegłem się bawić”, za każdym razem jestem trochę spanikowana, że to moje dziecko spędzi wyjazd na głodniaka. Dlatego też do plecaka mu upycham wafle ryżowe albo kawałek bułki. Któregoś razu wziął nawet kabanosa, bo mówi, że po ciastkach będzie głodny.
*Nie da sobie rady.
Nie będzie umiał nałożyć plecaka na plecy. Wyjdzie z autokaru bez bluzy/kurtki. Zmoknie. Zgrzeje się. Mogłabym wymieniać w nieskończoność. Czarnowidztwo jest wpisane w rodzicielstwo. Ale spokojnie, wdech-wydech. Panie pomogą w czym będzie trzeba. Najczęściej jednak te nasze dzieciaki świetnie sobie radzą wtedy, gdy nas nie ma obok.
Plecak na wycieczkę
Czyli najważniejszy aspekt wycieczkowy, za który jesteś odpowiedzialna ty- matko albo ty- ojcze. U nas panie zawsze informują, żeby dać dziecku do picia wodę a do jedzenia jedną przekąskę bez czekolady. Ilu rodziców się do tego teraz faktycznie stosuje? Nie wiem. Ale na początku wielu się buntowało, że jak to woda, lepiej byłoby sok. Omijali więc to zalecenie, dając wody smakowe. A wiecie dlaczego przedszkole tak próbuje nas „ograniczyć”? Bo wielu rodziców nie ma umiaru! Wkładacie swoim dzieciom do plecaka batonik, ciastka, żelki, wody smakowe i na dokładkę paczkę chipsów. W efekcie dziecko na wycieczce zamiast korzystać z tego, co się wokół niego dzieje, jest nafaszerowane cukrem. Zanim wrzucicie do plecaka kolejną przekąskę sprawdźcie ile ma gramów cukru. Tu 10 g, tam 15 g, w kolejnej rzeczy 12 g i się okazuje, że mamy w plecaku szklankę cukru. Wiadomo, że dzieci jedzą słodycze i nie będę się z wami sprzeczała o to, czy powinny. Moje też jedzą. Jednak to, co ląduje w plecaku, jest tygodniową porcją słodkości. A dziecko zjada je w jeden dzień. Być może nawet w ciągu jednej godziny.
O tym jak działa cukier na organizm pewnie wiecie- duże stężenie przyjęte na raz wywołuje silne pobudzenie. Jednak po jakimś czasie, gdy trzustce uda się przerobić ten nadmiar cukru, następuje spadek formy- rozdrażnienie albo ospałość. Dziecko czuje się zmęczone, jest marudne. Jeśli coś mu jeszcze z tych słodyczy zostało, to zjada kolejną porcję i znowu dostaje małego kopa do działania. Brzmi jakby cukier był narkotykiem? No trochę jest. Nie bez powodu psycholodzy, do których idziemy po poradę odnośnie nadaktywnego albo agresywnego dziecka, pytają o to, co dziecko je i ile zjada słodyczy.
Dlatego też apeluję o umiar i rozwagę. To ważne dla wszystkich- dla dzieci, żeby miały szansę na fajną wycieczkę. Dla opiekunów- żeby mogli zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, bo zdecydowanie łatwiej pracować z dziećmi, które współpracują.
Moje dziecko, które ostatnio jechało na wycieczkę, w momencie gdy pakowałam mu do plecaka kilka ciastek zbożowych i wodę, zapytało mnie „czy nie moglibyśmy zapakować czegoś bardziej zdrowego?”. Zaskoczona zapytałam o co mu chodzi, przecież uszykowałam mu tylko ciastka zbożowe i wafle ryżowe, czyli coś na pograniczu zdrowego, a na pewno zdrowszego niż standardowe batoniki. Na co on mi odpowiada „ale mamy piernik od babci. Wołałbym wziąć to. I kilka marchewek.”
Spoko. Robi się synu.
Tyle ode mnie. W przypadku pytań i wątpliwości- piszcie. Podrzucajcie swoje pomysły na przekąski na wycieczkę, które nie zawierają tony cukru a jednak są dla dziecka atrakcyjne. I cieszcie się, że wasze dzieci zdobywają świat.
U nas dużym ograniczeniem w wycieczkach jest choroba lokomocyjna i to taka w wersji hard (nawet na dystansie kilku kilometrów) …