Ta wyprawa czekała na mnie od bardzo dawna. Czekała na odpowiedni czas i na moje stanowcze-tak, chcę! Tak się składa, że niby jestem przebojowa, często wyjeżdżam i lubię niezależność. Ale jednocześnie samotna wyprawa samolotem, w nieznane mi tereny, długo budziła we mnie strach. Jednak od dłuższego czasu potrzebowałam tego, żeby się wyrwać i jestem ogromnie wdzięczna mojej Przyjaciółce, że mnie zaprosiła oraz za to, że zmotywowała mojego Męża do zorganizowania całej reszty. Bo musicie wiedzieć, że cała ta wyprawa to była ich sprawka. Najpierw się dogadali, że świat się beze mnie prze kilka dni nie zawali. Później On kupił mi bilet a Ona zaplanowała całą resztę. W ten oto sposób, pewnego majowego ranka, Mężu odstawił mnie na lotnisko, a Ona odebrała w Stavanger, w Norwegii. Nie pytajcie jak samotnie przeżyłam lot, bo pewnie chcecie przeczytać, że się stresowałam i było okropnie. Niestety nic z tego, bo było fajnie. Przystojny pan Steward skutecznie odwracał moją uwagę od wszelkich niepokojów. Nawet dziecko, które siedziało za mną i uparcie kopało mój fotel, nie wywołało we mnie rozdrażnienia. W końcu sama mam dzieci, wiem o co chodzi. Jedyny mankament- mimo żucia gumy, zatykają mi się uszy i w nich piszczy. Trochę drażniło ale bez przesady. Zresztą widoki z góry odwracały uwagę od uszu. <tutaj Norwegia widziana z samolotu>
Powitanie na lotnisku to jak powrót do przeszłości. Musicie wiedzieć, że przeżyłam z M.najlepsze lata swojego życia. Całe studia i to co po nich. Naszą coroczną tradycją było otwieranie sezonu balkonowego, w czasie gdy pojawiały się pierwsze truskawki. Stąd truskawka jest symbolem. Musielibyście zobaczyć moją minę jak wsiadłam do auta a na moim miejscu czekało pudełko truskawek. Pysznych, słodkich, norweskich. Zjadałam zanim dojechałyśmy do jej domu.
Co tu dużo pisać? Norwegia jest piękna. Idealna by odpocząć, odetchnąć świeżym powietrzem, nacieszyć się ciszą i pomyśleć. Nie znajdziecie tutaj straganów i straganików z balonami i innymi pierdołami. Plaże są praktycznie puste. W dzień pojawiają się na nich grupy młodzieży uczące się surfować, popołudniu kilkoro dzieci z latawcami. Ale ogólnie ludzi trzeba raczej wypatrywać, niż od nich uciekać. Natura, czysta, nienaruszona natura.
Jedno na co można narzekać siedząc na takiej plaży to wiatr. Mimo że było ciepło i będąc ukrytą za skałą, mogłam spokojnie cieszyć się słońcem w samej bluzie, to wychodząc zza skały od razu ubierałam kurtkę. Silny wiatr, który chyba tam jest zawsze, mocno obniża temperaturę. A wieje tak, że piasek miałam wszędzie… mimo że byłam kompletnie ubrana.
Zimno, zimno- jak się nie ma za czym ukryć to włosy rozwiewa i ciągnie po pleckach.
Ale widoki rekompensują każdą niedogodność. Nie wiem jak wy ale mnie zachwycają takie surowe, czyste widoki. Czystość to słowo, które bardzo mi się kojarzy z Norwegią- plaża, piasek, las, skały, fiordy, ulica, pola- gdziekolwiek byłyśmy, było czysto i spokojnie. Żadnych porozbijanych butelek, porzuconych papierków, petów. Ani jednego nie widziałam a zjechałyśmy dobre tysiąc kilometrów! No i cóż… rewii mody na plaży też nie ma. W ogóle mam wrażenie, że Norwedzy mają trochę gdzieś to całe strojenie się i ubieranie w piórka. Patrzą bardziej na wygodę, ciepło i praktyczność.
A propo natury- patrzcie jak oni budują domy. Praktycznie na każdej skale w okolicy wody są takie domki/hytty. To takie nowoczesne i wygodne drewniane domki letniskowe. Norwegowie spędzają tam wolne, święta i urlopy. Mnie zachwyca. Po pierwsze dlatego, że każdy taki domek wygląda jakby był stąd, jakby po prostu od zawsze tu był. Są tak idealnie wkomponowane w całość, nie burzą naturalnej przyrody. A po drugie dlatego, że stoją na skale, jakoś musiały zostać tam umieszczone, jakoś zrobiono drogę. Wszystko to nie niszcząc kilku kilometrów terenu w około. No i widok z nich musi być nieziemski!
Najfajniejsza była wyprawa do latarni. Przepiękne miejsce! Kilka kilometrów spaceru pod górkę i z górki, w towarzystwie owiec, wśród skał, by na końcu ujrzeć taki widok…
Usiadłyśmy na szczycie skały, w około nas cisza, pustka i piękno. Moja Przyjaciółka to osoba, z którą wspaniale mi się rozmawia ale równie dobrze milczy. Tym razem fajnie było pomilczeć. Powiem wam, że myśli same do mnie przemawiają w takich momentach. Tyle układanek, ile potrafi wskoczyć na swoje miejsce, gdy możesz pobyć sam na sam ze swoimi myślami, zostawiając cały świat daleko za sobą, wie tylko ten, kto tego doświadczył. Wiem, że się zachwycam jak jakaś wariatka ale naprawdę to miejsce mnie urzekło. Powiedziałam do M., że ja na jej miejscu zostałabym jakimś znanym filozofem albo pisarką jakbym miała takie miejsce codziennie. Przecież tu zdania same się układają w głowie. W mojej przynajmniej się układały. Niezwykle inspirujące doświadczenie. Być może dlatego, że kocham morze i mogłabym się w nie gapić całe dnie, słuchając szumu fal.
Żeby nie było, że my tak tylko po bezludnych miejscach się błąkałyśmy, pojechałyśmy również na wycieczkę do Stavanger. Dużego, norweskiego miasta. Mają tam most, który zachwyca. Ale mnie wszystkie mosty zachwycają. Chociaż dotychczas najpiękniejsze były te w Danii. Mają tam też ładny port i Pomnik Trzech Mieczy. Symbol pokoju, wzniesiony na cześć Haralda Pięknowłosego, który pokonał swoich rywali i zjednoczył Norwegię w jedno królestwo. Co roku w czerwcu odbywa się tam impreza Wikingów.
Jedzenie, jedzenie, jedzenie! Moja miłość, zaraz za rodziną i książkami.
Norweski łosoś w Norwegii smakuje inaczej niż norweski łosoś kupowany w Polsce. Jest delikatniejszy, mniej słony i mniej śmierdzący wędzonką. Być może jadłam inną odmianę a może ten sprzedawany w Polsce nie jest taki całkiem norweski. Z tego co czytałam, te które kupujemy u nas są niezdrowe i sztucznie hodowane. Nie znam się aż tak, zdecydowanie za mało jem ryb, żeby móc się wypowiedzieć. Jedno jest pewne- tamten smakuje inaczej.
Będąc w Norwegii warto spróbował ich rodzimego wynalazku- brązowego sera!
Ta brązowa kostka na zdjęciu to Brunost- norweski, brązowy ser o smaku karmelu. Robiony z koziego mleka i serwatki mleka krowiego. Ma słodki, krówkowy smak. Znany tylko w Norwegii, do kupienia tylko tutaj. Jadłam go z naleśnikami, na spółkę z dżemem truskawkowym i takie połączenie jest przepyszne. Przywiozłam go trochę do Polski. Mężu jadł na kanapce z szynką. Tak mu smakowało najlepiej. Ja wolę z naleśnikami.
Norweskie ciasto bardzo smaczne, podobno importowane z Polski. Najważniejsze, że ma flagę. Bo tam wszędzie są te flagi. I nie wiem jak wam, ale mnie to się podoba. Takie przywiązanie do symboli narodowych i tego co swoje, krajowe.
Na koniec najlepsze- nabiał. Moje podstawowe żywienie na co dzień więc wiadomo, że najbardziej mnie interesowało również tam. Jem mało mięsa i mało ryb więc jakby mnie nabiał tam zawiódł to zostałyby mi warzywa i owoce. Całe szczęście nie zawiódł. Ser żółty pyszny. Śmietana tak dobra, że mogłabym ją łyżką zjeść. W Polsce kupić dobrą śmietanę to ostatnio sztuka- każda smakuje jakby jej ktoś mąkę dosypał (pewnie tak właśnie jest) albo jakby koło mleka w ogóle nie leżała. Kupić prawdziwy ser żółty, naturalny, bez barwników, fosforanów, chlorków to duża sztuka. Trzeba przeczytać mnóstwo etykiet a i to może się nadal nie udać. Niestety wiele serów ma niewiele wspólnego z serami. Nie za bardzo rozumiem to, co napisano na norweskim opakowaniu ale fakt, że skład zawierał jedynie kilka pozycji a nie całą księgę oznaczeń, działa na plus.
Na koniec wam powiem, że bardzo był mi potrzebny ten wyjazd. Jestem szczęśliwa, że nie pozwoliłam moim demonom zająć mojej głowy i kazać mi się wycofać, bo za daleko, za długo, jak oni sobie beze mnie poradzą, jak ja sobie poradzę sama na lotnisku i o mamusiu, co ja zrobię. Cieszę się, że mam wspaniałą mamę, która umożliwia mi takie wojaże i przejmuje część obowiązków, gdy mnie nie ma. I że oboje z moim mężem jesteśmy właśnie tacy- ceniący sobie chwile samotności i odosobnienia. Mi to bardzo pomaga na „głowę”. Czasami, zwłaszcza po zimie, gdy dużo chorujemy, siedzimy stale w domu, mam dużo zmartwień, kumuluje się we mnie depresyjny, zimowy nastrój. Gdy mija kolejna rocznica śmierci naszego syna. Właśnie wtedy czuję się bardzo słaba. Nawet gdy się uśmiecham i jestem szczęśliwa, to cały czas walczę ze swoją głową, żeby nie bolała. Żeby mi się w niej nie kręciło, żeby nie brakowało mi tlenu. Właśnie wtedy potrzebuję oddechu. Z dala od całego świata, od codziennych trosk, uwagi dzieci, oczekiwań, powinności i obowiązków. Wspaniale było móc w tym roku przewietrzyć głowę właśnie w Norwegii. W pięknym, spokojnym i cichym miejscu. Oglądając zdjęcia nadal chłonę ten widok. To uczucie spokoju i wyciszenia. Polecam wam Kochane Kobietki zrobić coś dla siebie i od czasu do czasu uciec od wszystkiego. Ja mam to szczęście, że ugościła mnie moja Przyjaciółka więc koszty związane z pobytem były znikome-co najwyżej bilet w dwie strony. Ale jakby nie tam, to wyruszyłabym gdzie indziej, bliżej.
Mimo miłości do swojej rodziny, mimo tego że moje miejsce jest przy nich- ja czasami potrzebuję pobyć sama ze sobą. Zwłaszcza gdy przez choroby, są takie tygodnie, gdy non stop jesteśmy razem i nie ma chwili oddechu. Wtedy właśnie jest idealny czas by powiedzieć „Kochana Rodzino, bardzo was kocham ale jak nie wyjadę na kilka dni to wyskoczę przez okno”. U mnie działa. Przede mną w tym roku jeszcze na pewno jeden a być może nawet dwa takie samotne wyjazdy. Tym razem służbowo. W między czasie dwa tylko z mężem i kilka z całą rodziną. Te z całą rodziną będą najdłuższe, z największą liczbą atrakcji. Tak, żeby każdy miał coś dla siebie i wszyscy byli szczęśliwi. A następna wyprawa do Norwegii już chyba we czwórkę. Przetarłam szlaki, mogę teraz zabrać swoich Chłopaków.
Popłakałam się jak dziecko ?
Dziękuję ze mogłam przeczytać wpis i odczucia Pani bo właśnie uświadomiłam sobie ze ja potrzebuje chwili dla siebie samej a nie być dla wszystkich. Tego mi właśnie brakuje. ..
Podziwiam Pania ☺ i dziękuję jeszcze raz za energię która płynie poprzeź cały napisany tekst?